Silna i rozpoznawalna marka to w branży growej olbrzymi atut każdego studia deweloperskiego. Odpowiedni tytuł jest w stanie w zasadzie z automatu zagwarantować wysoką sprzedaż gry. Dzięki temu dosyć regularnie raczeni jesteśmy kontynuacjami największych przebojów. W niektórych przypadkach tradycją stało się już to, że co roku debiutuje kolejna odsłona danej serii. Popularną franczyzę czasem wykorzystuje się też bardziej kreatywnie niż tylko do produkcji kolejnego sequela. Tworzy się tytuły pozwalające popisać się dotąd drugoplanowym bohaterom bądź korzysta z wykreowanego świata w charakterze podwalin dla zupełnie innego gatunku gier – słowem, przygotowuje się spin-offy.
Do „topki” wybrani zostali przedstawiciele tego drugiego typu serii pobocznych. Gry, które korzystają z bohaterów i lokacji wykreowanych na potrzeby słynnych serii, ale odcinają się od mechanizmów rozgrywki i gatunku dotąd z nimi kojarzonych. Przykładowo, wykorzystujących znane z platformówek stworzenia jako kierowców uczestniczących w wyścigach kartingowych bądź przenoszących znany z RPGów świat fantasy do gry strategicznej.
10. Assassin's Creed Chronicles
Ubisoft wyciska z serii Assassin’s Creed ostatnie soki. Chociaż kolejne odsłony, pomijając bugi, trzymają poziom i wciąż cieszą się olbrzymim gronem fanów, nie da się ukryć, że nie budzą już takiego entuzjazmu jak za czasów Altaïra czy Ezia. Sam jakoś od Black Flaga gram w nowsze odsłony raczej z przyzwyczajenia, bez pośpiechu i większego zaangażowania. Tym większym zaskoczeniem okazało się tegoroczne Assassin’s Creed Chronicles: China – pierwsza część pobocznej serii, która z sandboxa zrobiła platformówkę 2,5d z elementami skradanki. Budżet i rozmach produkcji jest nieporównywalnie mniejszy od tego, jakim mogą się pochwalić jej więksi bracia, ale Kroniki wprowadzają za to do serii powiew świeżości, jakiego od lat jej brakowało. No i mówcie co chcecie, ale dla mnie Chiny, Indie i Rosja, w których osadzone są bądź będą poszczególne epizody, to znacznie ciekawsze miejsca niż Londyn czy Paryż.
9. Mortal Kombat: Shaolin Monks
Trzeba przyznać twórcom Mortal Kombat, że mają zaparcie. Pierwsza próba przerobienia „Mortala” na grę akcji, Mortal Kombat Mythologies: Sub-Zero, zakończyła się katastrofalnie źle. Kolejna, Mortal Kombat: Special Forces, udowodniła, że zawsze można stworzyć coś gorszego. Mimo to Midway Games się nie poddało i podeszło do sprawy po raz trzeci – po lodowym ninja i agencie ziemskich sił specjalnych Jacksonie Briggsie, tworząc grę skupioną w całości na Liu Kangu i Kung Lao. I wiecie co? Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, tym razem ekipie Eda Boona udało się zrobić coś naprawdę grywalnego. Shaolin Monks na PS2 i Xboksa chwalono przede wszystkim za świetne przeniesienie bijatykowego sterowania w realia gry akcji i za bardzo przyjemny tryb kooperacji. Szkoda tylko, że z planowanego sequela skupiającego się na największych kozakach serii, Sub-Zero i Scorpionie, ostatecznie zrezygnowano.
8. The Typing of the Dead
W starych, dobrych czasach, gdy ulubionym miejscem każdego szanującego się wagarowicza były obskurne salony gier, hitem były „celowniczki”, zwane też czasem „szynowymi shooterami” – takie jakby first person shootery, w których główny bohater poruszał się sam, gracz zaś dzierżył w rękach pistolet i za jego pomocą rozprawiał się z hordami wrogów. Jednym z bardziej popularnych przedstawicieli tego gatunku była seria House of the Dead. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu ktoś wymyślił, ktoś inny wyraził zgodę, a jeszcze ktoś inny wyprodukował produkcję, która była klonem House of the Dead II, wprowadzającym jedną subtelną różnicę – zamiast pistoletu, gracz używał klawiatury, a zamiast strzelać, musiał szybko wpisywać pojawiające się na maszkarach słowa. Dziwny pomysł okazał się bardzo grywalny i gra podbiła salony gier końca lat dziewięćdziesiątych, następnie zaś została przeniesiona na konsole i komputery osobiste. Powstał też dostępny tylko w Japonii sequel oraz wydany na całym świecie pod koniec 2013 roku The House of the Dead: Overkill.
7. Dead or Alive: Xtreme Beach Volleyball
Seria bijatyk Dead or Alive zaczynała jako raczej średnia pozycja klonująca na potęgę z Virtua Fightera, którą wyróżniała przede wszystkim dosyć nietypowa możliwość włączenia w opcjach „skakania” piersi kobiecych bohaterek. Lata mijały, cykl stał się znacznie lepsza i nieco poważniejszy, powabność kobiecej kadry pozostawała jednak jednym z najbardziej rozpoznawalnych wyróżników marki. Ale nawet mimo tego, pomysł zrobienia gry, w której skąpo odziane w stroje kąpielowe wojowniczki z oryginalnego DoA spędzają czas relaksując się i grając w siatkówkę uznawany był za ostrą przesadę. Tymczasem, recenzenci nie kryjąc zaskoczenia, przyznali, że za grupką skąpo odzianych wirtualnych kobiet skrywa się całkiem głęboka i grywalna symulacja siatkówki. Kontynuacja przyniosła jeszcze bardziej szczegółowe modele i dodatkowe dyscypliny sportowe, jak jazda na skuterach wodnych, oceny zebrała jednak niższe. W produkcji jest natomiast „trójka”, w której poopalać się na tropikalnej wyspie otrzymają okazję również męscy uczestnicy turnieju Dead or Alive.
6. Metal Gear Acid
W porównaniu do przerobienia szynowego shootera na grę uczącą szybkiego pisania czy bijatyki w siatkówkę, pomysł zrobienia ze skradanki mieszanki gry turowej i karcianki może nie brzmi tak ekstrawagancko, ale dla fanów cyklu Metal Gear pierwsze wieści o tworzonym ekskluzywnie z myślą o Playstation Portable Acid brzmiały niewiarygodnie. Koniec końców nietypowy system sterowania okazał się całkiem przyjemny, choć miłośnikom przekombinowanej historii Kojimy nie było w smak, że opowiadanej przez MGA fabuły nijak nie dało się wcisnąć w kanon. Gra doczekała się sequela, który zebrał jeszcze lepsze oceny i sprzedawany był w pakiecie z Solid Eye, małym gadżetem tworzącym obraz 3D zanim to było modne.
5. Final Fantasy Tactics
Seria Final Fantasy doczekała się gigantycznej liczby spin-offów reprezentujących najróżniejsze gatunki, od wyścigów Chocobo, przez bijatyki, aż po gry rytmiczne. Z nich wszystkich tylko jedna podseria zdobyła sobie serce graczy w stopniu porównywalnym z głównymi odsłonami cyklu – Final Fantasy Tactics, rozpoczęte w 1997 roku na konsoli PlayStation. Wykreowany na potrzeby pierwszego Tacticsa świat Ivalice okazał się tak interesującym miejscem, że osadzono w nim później kilka innych gier z serii, w tym Final Fantasy XII. Sama gra zaś była dość typowym przedstawicielem japońskiego cyklu, z wyjątkiem zmiany systemu walki z turowego na... w sumie też turowy, ale bardziej taktyczny.
4. Super Mario RPG
Mario wprawdzie głównie zajmuje się skakaniem po platformach, ale w wolnych chwilach nie stroni od dorabiania sobie na boku, czy to rozkręcając imprezy, czy ścigając się kartami. I trzeba mu przyznać, że fuszerki z reguły nie odwala – większość gier sygnowanych jego imieniem (a było ich napraaaaawdę dużo) trzyma wysoki poziom. Najciekawszy z nich wszystkich wydaje się chyba Super Mario RPG, w zasadzie będący odsłoną Final Fantasy osadzoną w świecie gadających grzybków, wiecznie porywanych księżniczek i wąsatych hydraulików robiących za etatowych bohaterów. Square tym tytułem dowiodło, że jest w stanie zrobić ze wszystkiego ciekawego jRPGa, a formuła gry fabularnej w świecie Mario okazała się na tyle interesująca, że wykorzystano ją później przy Paper Mario oraz Mario & Luigi.
3. Crash Team Racing
Pewnie narażę się trochę tym stwierdzeniem fanom Mario Kart, ale co tam: w ciągu szesnastu lat od premiery Crash Team Racing nie stworzono lepszej gry kartingowej. Naughty Dog w ramach pożegnania z „liskiem” (który notabene wcale lisem nie był, ale miliony Polaków wychowanych na Crashu i tak wiedzą swoje) zaszalało i, zamiast kolejnej platformówki, stworzyło zwariowaną grę wyścigową garściami czerpiącą z Mario Kart. Efektem była fantastyczna gra, w której samotnicy mieli tony zawartości do odkrycia i trybów do ukończenia, zaś multiplayer starczał na lata. Niestety, tak jak po przekazaniu praw do Bandicoota kolejne platformówki na PS2 nie wypadały już tak udanie, tak również próby stworzenia godnego spadkobiercy Crash Team Racing w najlepszym wypadku kończyły się zapomnianymi dziś średniakami.
2. Portal
Przyznam, że miałem pewne wątpliwości odnośnie umieszczenia w zestawieniu Portala. Ciężko jest ocenić, czy to jeszcze spin-off Half-Life’a, czy zupełnie oddzielna produkcja osadzona w tym samym świecie. Portal, będący raczej pokazem możliwości silnika Source niż pełnoprawną grą, odniósł olbrzymi sukces, który znacząco przekroczył oczekiwania Valve. FPSowa mechanika wzbogacona o rewolucyjne portale pozwoliła stworzyć wyjątkową grę logiczno-zręcznościową, która dzięki nietypowym rozwiązaniom i doskonałej antagonistce, jaką jest GlaDOS, niespodziewanie okazała się główną gwiazdą pakietu Orange Box, w ramach którego była sprzedawana. Nawet fakt, że Portala dało się ukończyć w raptem kilka godzin nie przeszkodził mu w staniu się pozycją kultową. Kontynuację stworzono już jak należy – z nowymi mechanikami rozgrywki, bardziej rozbudowaną fabułą, znacznie dłuższą kampanią i całkiem interesującym trybem kooperacji.
1. Heroes of Might and Magic
„Hirołsi” to rzadki przypadek spin-offa, który przebił swoją popularnością pierwowzór, z którego się wywodzi. Podczas gdy RPGowy cykl Might and Magic jest dziś swoim marnym cieniem i budzi żywsze emocje tylko wśród graczy starszych stażem, Heroes to nadal synonim terminu „strategia turowa” w słownikach wielu graczy. I nie szkodzi mu nawet to, że od czasu kultowej „trójki” opinie o każdej kolejnej odsłonie sprowadzają się w większości do krótkiego „no fajne, ale to jednak nie to samo co HoMMIII”. Jesteśmy świeżo po premierze siódmej odsłony cyklu, na podstawie pierwszych ocen (Metascore w chwili pisania tych słów wynosi 75) można wysnuć wniosek, że trend ten zostanie utrzymany. Tym bardziej więc „Hirołsi” zasługują na tytuł najlepszego spin-offa, jeśli na jednym sukcesie udało się pociągnąć cztery kolejne części i lawinę dodatków!