Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Są na świecie ludzie, którzy mają fach w rękach. I nie myślę tu o człowieku z marmuru czy żelaza. Scena modderska, zajmująca się przerabianiem czy wręcz tworzeniem od zera wszelakiej maści pecetowych pudeł, liczy tysiące aktywnych... hm...chyba artystów. Kwiść pisał o pewnej obudowie z gamescomu, a ja trafiłem niedawno na jedno z wielu zestawień typu "10 najlepszych obudów do pecetów", postanowiłem więc przejrzeć więcej tego typu list i wybrać najciekawsze, moim zdaniem propozycje. Ale jako, że jest to dosyć trudne, to oczywiście wielu z Was będzie miało z pewnością innych faworytów.
TIE Fighter
Idealna obudowa dla fana Gwiezdnych Wojen. Według mnie lepsza, niż obecna w którymś tam linku obudowa wyglądająca jak R2D2. Ale tak naprawdę obie wyglądają naprawdę zacnie.
Dzień dobry, wieczór dobry. Droga grupko czytelników, którzy dziwnym zrządzeniem losu polubili pierwszą część opowieści o Camembercie, Goudzie i reszcie serowego towarzystwa. Wola Wasza: przeczytać kontynuację. I oto ona - napisana w jakiś czas po zakończeniu zabawy z "jedynką", odpowiednio rozbudowana i obdmuchana wiatrem świeżości. Przygoda trwa, ale tym razem zabierze ona naszych herosów dużo dalej, niż ostatnio. Jest spora szansa, że pewna podstawowa zmiana (poniższy obrazek nie jest przypadkowy) nie przypadnie wszystkim do gustu, ale dała ona autorom duże pole do popisu w kwestii snucia opowieści. Oczywiście, jako że autorzy są niedoświadczeni, pewnie nie zostało ono (to pole) wykorzystane, ale tak czy siak zachęcam do czytania - błędy proszę wytykać, dobre fragmenty proszę chwalić.
Aha - tym razem nie będę Was zarzucał odcinkami codziennie. Dla zdrowia :)
W końcu przyszło mi zmierzyć się z najnowszym dziełem LucasArts. Robię to z opóźnieniem, uzbrojony w wiedzę na temat tego, co o The Force Unleashed II sądzą gracze i media. Ogólnie: nie jest najlepiej. Chciałem się przekonać samemu. Jaka jest konkluzja? Ocenę widzicie obok, ale czy nowe Star Warsy to gra zła? Nie. Czy mogła być grą dużo lepszą? Bez wątpienia.
Dzień 1 - ok. 30 minut
Instalujemy, przeglądamy instrukcję. 8GB przewalone na dysk, instrukcja poprawna. Gramy. O, jaka pikseloza w menu. Niskiej jakości obrazki na start? Wrażenie jest takie sobie. Ale za to są opcje ustawienia grafiki i dużo rzeczy do odblokowania. Może nie będzie tak źle? Gramy. Bardzo ładny filmik wprowadzający przechodzi w piekielnie efektowne otwarcie gry. Spadam, rozwalam, ląduję, siekam, porażam, wow! Wygląda obłędnie, mój nowy Starkiller wymiata. Wystarczy. Jutro zagram już na poważnie.
Lubię Harry'ego Pottera. Przeczytałem wszystkie książki (6 najlepsza), obejrzałem wszystkie filmy (4 najlepszy, minimalnie przed 3). Naturalnie więc wybrałem się także na pierwszą z dwóch siódmych części opowieści o młodym czarodzieju. I co? I nudno.
Filmowa seria od pewnego czasu wyraźnie boryka się z trudnościami związanymi z przełożeniem zawartych w książkach treści na ekran. Zakon Feniksa okazał się zbyt obszerną książką, by zmieścić ją w nieco ponad dwóch godzinach filmu. Najlepsza część - Książę Półkrwi, to również opowieść zbyt trudna to zamknięcia w jednym filmie (co zaowocowało najgorszym chyba kinowym odcinkiem historii). Tam wycięto zbyt wiele, by całość trzymała się kupy w 100%. Insygnia Śmierci zaś to zupełnie inna historia. Postawiono tu na wyjątkową zgodność z książkowym oryginałem. Tak wyjątkową, że trzeba było z jednej książki zrobić dwa filmy. Fani się ucieszą, prawda?
Dobry wieczór. Czas na kolejną dawkę internetowych znalezisk. Moje sieciowe wojaże prowadzą w miejsca przeróżne - dzisiaj mamy walczące ze sobą robale, dużo dobrych prac/rysunków/grafik i jeden bardzo interesujący zwiastun filmowy.
Postacie z gier jako dwuwymiarowe sprite'y
A dokłądniej 200 postaci z przeróżnych gier przerobionych na modłę ludzików ze stareńkiego Mega Mana. Kilka kwadracików + logosy z gry i już wszystko jasne. Bardzo zmyślne. Powyżej próbka, a tutaj jest duża wersja.
Dobrnęliśmy do końca. Dziękuję w imieniu swoim i Kuby za cierpliwość i wytrwałość - przed Wami finalne starcie między wszystkimi (no, prawie) zaangażowanymi w konflikt siłami. Czy dobro zwycięży? Pewnie tak, ale aby się o tym przekonać, musicie przeczytać te nieco ponad 1000 słów.
Przy okazji pragnę zapytać wszystkich czytających o opinię za pomocą małej ankiety. Podobało się? Nie podobało się? Nic Was to nie obchodzi, ale lubicie brać udział w internetowych ankietach? Chcecie jeszcze? Dajcie znać!
- O! Pole siłowe znikło! – zachwycił się Sir Camembert.
- No! Dobra robota Bałtycki! – wilkołak poklepał maga po ramieniu.
- To nie ja wyłączyłem pole.
Halo! Gotowi na kolejną część opowieści? Czadowo. Przed Wami odcinek ósmy, w którym okazuje się, co się okazuje i kończy się, jak się kończy. A wszystko, by przygotować pole pod finalną bitwę, która już... jutro? W sobotę? Zobaczymy.
Zastępca zjawił się w komnacie Mistrza.
- Książe de Goffo nie żyje, mistrzu. Przed kilkoma godzinami zakończyła się wielka bitwa, rzeki spłynęły krwią, a tysiące trupów użyźniło glebę, dzięki czemu stała się łakomym kąskiem dla przyszłych pokoleń rolników.
Takie niespodzianki lubię najbardziej. Zupełnie znienacka i bez ostrzeżenia pojawia się zwiastun filmu, który wywołuje w oglądającym donośny rechot i przemożną chęć powtórnego obejrzenia tegoż trailera.
Sztuka ta udała się niecenzuralnemu, trwającemu ponad 3 minuty, zwiastunowi filmu Your Highness. Krótkie naświetlenie sytuacji:
- reżyseruje człowiek odpowiedzialny za Pineapple Express (Boski Chillout), czyli film conajmniej zabawny, w którym nagromadzenie absurdów i wypadków prowadzi do idiotycznie cudownego finału,
- grają m.in. przeurocze Natalie Portman i Zooey Deschanel oraz swojscy James Franco i Danny McBride,
- rzecz dzieje się w dziwnie pokręconej wersji średniowiecza,
- jest akcja, są efekty, wybuchy, durne żarty, kobiety i przeklinanie,
- pada kwestia "what the fuck?!", która zawsze jest zabawna.
Pomału zbliżamy się do końca. Odcinek 7 jest przed-przedostatnim. A w nim zawarte jest kolejne zagęszczenie intrygi. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. W końcu tyle wytrzymaliście, to jeszcze te kilkanaście akapitów dacie radę, hm?
Wnętrze nie było czyszczone od dawna. Nikt tu zresztą najprawdopodobniej od dawna nie zaglądał. Poza tym klasztor nie wyglądał na miejsce jakiegoś miłego kultu. Wręcz przeciwnie. Czaszki, łańcuchy, ohydne rzeźby i wielce wymowny, ochlapany krwią ołtarz, nie wróżyły najlepiej. Drużyna rozproszyła się po budowli. IFEB z Bałtyckim łapczywie dorwali się do żałosnej resztki jakiejś książki walającej się w kącie, wilkołak anihilował stada pcheł skaczących pośród jego bujnej sierści, Miluś zapalał pochodnie, a Camembert z Goudą z zaciekawieniem spoglądali na ołtarz.
Dobry wieczór. Oto odcinek szósty, w którym: rozjaśnia się ciemność, będą wybuchy i wrzaski. I dalsze zagęszczanie atmosfery. Mam nadzieję, że nadal będzie się podobać.
Minuty zamieniały się w godziny. Ledwie kwadrans minął od wyruszenia w ciemność, a dwaj rycerze czuli się jak po całym dniu wędrówki. Podłoże było idealnie gładkie, a głosy rozbrzmiewały dziwnie przytłumione.
Dzień dobry, nieliczna, acz wierna grupko czytelników. Oto odcinek piąty naszej wspaniałej, epickiej (a co!) i szalenie efektownej epopei o herosach. Zdradzę, że herosi w końcu się spotkają. Ale, jak to zwykle bywa, nie tylko "się", ale spotkają też nowe wyzwania. Gotowi?
Tej nocy Sir Camembert znowu miał sen. Straszny. Tak straszny, że bał się opowiedzieć o nim swoim kompanom. Ale jak zwykle po nocy przyszedł dzień i wzeszło słońce.
Kino. Filmy. Ach! Kto z nas nie lubi wybrać się do tego multipleksu czy tamtego kina studyjnego (choć na potrzeby dyskusji kina studyjne musimy zostawić w spokoju) by zapomnieć na 2 godziny o świecie codziennym i zanurzyć się w wartych miliony (tu wstawić walutę) wytworach wyobraźni jakiegoś twórcy? Również na potrzeby dyskusji uznajmy, że wszyscy z nas lubią.
Pretekstem do stworzenia tego wpisu jest trwający w pewnej sieci kin weekend obrzydliwie tanich biletów owocujący istną powodzią miłośników dobrych filmów. Bo do kina chodzić warto, ale bilety są drogie - tu wątpliwości nie ma. Rzucam do skomentowania dwa scenariusze:
Dobry wieczór, nieliczna grupko czytelników. Oto, po krótkiej przerwie, czwarta odsłona historii. Czy przyjaciele wreszcie się spotkają? Czy wojna będzie bardzo długa i bardzo straszna? Czy odciśnie piętno na ich zadaniu? Czy autorzy nie przestaną dodawać kolejnych postaci, z których żadna (z jakiegoś dziwnego powodu) nie jest postacią kobiecą? Przekonajcie się po obrazku!
- Daleko jeszcze? – spytał wilkołak.
- Skąd mam to wiedzieć? – odparł rycerz. –Wydawało mi się, że przed nocą zdążymy dojechać, ale najwyraźniej nie zdążymy.
- To wina perspektywy – zaczął smok. – Zdawało się, że jest blisko, a naprawdę jest bardzo, bardzo daleko. Czyli jak to mówią smoki: Raar raa rar ra ra!
I znowu wziąłem się za zebranie ciekawostek, na które natrafiłem podczas internetowej żeglugi. Zapraszam do zapoznania się z misz-maszem gier, filmów, idiotyzmów i nauki. I miłego długiego weekendu :)
Realistyczne postacie ze Street Fightera
Powyżej próbka, a tutaj jest link do galerii, w której znajduje się spora liczba niezłych prac pokazujących postacie z serii Street Fighter w realistycznym ujęciu. Może gdyby tak wyglądał film...
Witam, zapraszam, polecam. Odcinek trzeci opowieści czas zacząć. Kilka komentarzy się pod poprzednimi fragmentami pojawiło, co oznacza, że komuś się chce to czytać. Miło mi. Dzisiaj dalsze zagęszczanie akcji, które - jak się okaże - nie zawsze służy autorom. Czasem gubią oni wątki, co na w lekko chaotycznym pisaniu na odległość lubi się zdarzać. Ale generalnie jakiś sens (niewielki, ale zawsze) chyba w tym wszystkim jest.
Gorące oddechy psów gończych były coraz bliżej. Czuł je prawie na plecach. Powietrze przeszywały coraz to nowe strzały. W uszach dudnił stukot końskich kopyt. Pot gęsto spływający z czoła łączył się z pyłem i kurzem piaszczystego pola. Odgłosy pościgu były coraz bliżej.
„Co robić!” wołał w duchu Sir Camembert. „Uciekać jak tchórz czy ryzykować życie walcząc z oddziałem dziesięciokrotnie liczebniejszym? Trzeba podjąć decyzję…”
Zgodnie z obietnicą: przed Wami druga część opowiadania o rycerzach i innych fantastycznych stworach. Zapraszam do lektury po tymże obrazku:
Minęło może pięć minut od czasu, gdy Mr Gouda spieprzył z miejsca zbrodni, gdy coś go ukuło w boku. Komar. Pacnięciem ręki rycerz zabił owada i jednocześnie nabił sobie siniaka.
- Cholera, miecza zapomniałem!
Witajcie, drodzy czytelnicy. Jeśli macie kilka chwil, chcę Wam zaproponować lekturę pewnego (za przeproszeniem) dziełka. Swego czasu - jakieś 6 lat temu, wraz z moim dobrym gdańskim druhem Jakubem zaczęliśmy korespondencyjnie tworzyć opowiadanie o rycerzach, smokach, czarodziejach i takich tam. Z założenia śmieszne. Odkurzyłem ów tekst, wprowadziłem kilka poprawek i oto prezentuję go Wam. Zważcie proszę na fakt, że a) pisane było to jakiś czas temu, b) pisane było na zmianę przez dwie osoby c) była to dla nas frajda i d) nadal uważam, że jest to całkiem (miejscami) zabawne i nieźle się czyta.
Dzisiaj oferuję Wam kilka początkowych mini-rozdziałów (autorstwa Kuby i mojego, na zmianę, w takiej kolejności), które z efekcie rozwiną się w głupkowatą opowieść z wieloma postaciami i wieloma nawiązaniami. Rozkręca się, uwierzcie. Jeśli zatem komuś z Was się spodoba i zechceci mi towarzyszyć podczas opowiadania, będzie mi miło. Odcinek drugi - jutro, a całość powinna zmieścić się w 10 odsłonach. Chyba, że będzie odzew, to umieszczę także sequel (lepszy i lepiej napisany... jak to bywa w przypadku początkujących "pisarzy"). Enjoy.
Swoje prognozy na nadchodzący rok zaprezentował Wam już eJay, teraz ja idę w jego ślady. Zapowiedzi niesamowitych premier na przyszły rok nie należy się już spodziewać, więc uznałem, że z czystym mogę przedstawić wam moją przyszłoroczną dziesiątkę wspaniałych.
Zaznaczam jedynie, że jest to lista stricte pecetowa i znajdują się na niej gry, w które na pewno zagram (bo godnych wypatrywania gier bez wątpienia jest więcej). Kolejność będzie alfabetyczna, bo prawdziwy numer jeden jest trudny do określenia.
Zenozoik. Tak się ów świat nazywa. I jest jeszcze dziwniejszy, niż ten o którym śpiewał Czesław. Pełen pokręconych stworów, dziwnych krajobrazów i nietuzinkowych połączeń mechanizmów, kości, skóry, kamieni i drewna. Świat ten jest bazą działań w grze Zeno Clash, która zasługuje na to, by ją poznać, ale swoje niedociągnięcia ma.
Jesteś dziwnym, wytatuowanym człowieczkiem imieniem Ghat, który wpadł spod skrzydła (podobnie jak dziesiątki jego braci i sióstr) Ojczymatki. Ojczymatka z kolei jest cudacznym połączeniem strusia i wielkonosej, dwupłciowej istoty niemal-ludzkiej, która pełni rolę rodzica i głównego (?) antagonisty. Prócz głównego bohatera i jego pokręconej familii (a znajdują się w niej inni mało symetryczni przedstawiciele rodzaju ludzkiego, gigantyczne szczury, karłowate słonie, ptako-jaszczury itp.) w grze istotny postaciami są m.in. towarzyszka w niedoli z pięknym afro białego człowieka oraz spotkany później tajemniczy Golem. A wkoło same dziwy. Latają robale, skaczą kreatury, rosną drzewo-kwiaty, pojawiają się cieniste posągi. Kolory otoczenia również należą do gatunku "o cholera, na paletę wylała mi się szklanka wódki!". Czyli jest dziwnie. Ale o co w tym chodzi?