W kolejnym numerze MarvelMaga skupimy się przede wszystkim na reperkusjach ostatniego Wielkiego Wydarzenia Komiksowego, czyli Sekretnego Imperium. Przyjrzymy się także planom wydawnictwa na przyszłość, które skupiają się wokół powrotu dwojga szczególnie popularnych postaci.
Capcom wykonał niesamowitą PRową robotę przy najnowszej odsłonie cyklu Marvel vs. Capcom, zrażając do niej wszystkich. Wieloletnich fanów zniechęciły informacje o uproszczeniach w rozgrywce oraz o wykastrowaniu zestawu dostępnych postaci. Komunikat, jaki w głównej mierze dotarł do potencjalnych nowych odbiorców, brzmiał natomiast „robimy z tego maszynkę do zarabiania pieniędzy na DLC”. Nie pomogło również wypuszczone przed kilkoma miesiącami demo trybu fabularnego, które pokazywało grę z najgorszej możliwej strony. A tymczasem okazuje się, że sama bijatyka, choć niepozbawiona wad, okazała się porządnym tytułem zarówno dla gatunkowych wyjadaczy, jak i
kompletnych amatorów.
Udało się! Trzeci numer MarvelMaga faktycznie ukazuje się niemal idealnie miesiąc po swoim poprzedniku, bez żadnych obsuw, opóźnień i innych niecnych rzeczy, które zabijają ideę stojące za tym cyklem – ideę informowania Was o najciekawszych wieściach z marvelowego światka. Za nami konwent SDCC, na którym otrzymaliśmy szczególnie dużo interesujących materiałów związanych z serialami i filmami sygnowanymi logiem „Domu Pomysłów”.
Ambitne plany, by uczynić z MarvelMaga miesięcznik, rzeczywistość oraz przytłoczenie zleceniami dość szybko zweryfikowały, sprawiając, że kolejne wydanie udało mi się przygotować nie po trzydziestu, a przeszło sześćdziesięciu dniach. No cóż, przed nami sezon ogórkowy, więc może chociaż w czasie wakacji pójdzie lepiej. Tymczasem zaś zapraszam do kolejnego przeglądu najważniejszych wydarzeń związanych z Marvelem z ostatnich oraz najbliższych dni.
Strażnicy Galaktyki powrócili, a ich przygody są równie kolorowe, zwariowane i pełne humoru, co za pierwszym razem. Można się też u nich doszukać całkiem pokaźnej liczby mrugnięć oka do komiksowych fanów oraz podpowiedzi, czego możemy się spodziewać w przyszłych filmach kinowego uniwersum Marvela – i to wcale nie tylko w pięciu (!!!) dodatkowych scenach po napisach.
W tym roku na już trzeci mój Pyrkon przybywałem mając dwa jasno sprecyzowane cele – ignorując wszelkie prelekcje czy konkursy, zagrać w jak największą liczbę planszówek oraz wypić jak najwięcej piwek ze znajomymi z kraju. Ponieważ zaś cel numer dwa spektakularnie nie wypalił i zamienił się w jeden wielki festiwal mijania się z prawie wszystkimi, mogłem się w całości skupić na „jedynce” i przekonać się, jak wygląda poznańska impreza z punktu widzenia fana gier bez prądu.
Książka Amerykańscy Bogowie Neila Gaimana długo wydawała mi się tytułem nieprzetłumaczalnym na język serialu. Senna, powolna i pełna klimatu narracja, która dopiero w finale ulegała znaczącemu przyspieszeniu, kompletnie nie pasowała mi do formy poszatkowanych na wiele odcinków, cotygodniowych godzinnych seansów przed ekranem. Moje nastawienie mocno zmieniły jednak ociekające klimatem materiały promocyjne, dzięki którym American Gods z czasem stało się jedną z najbardziej wyczekiwanych premier telewizyjnych tego roku. Wrażenia po pierwszym odcinku mogę podsumować dość nietypowo: otóż, panie i panowie, Hannibal powrócił.
Witajcie w pierwszym, eksperymentalnym numerze MarvelMaga, który powstał pod wpływem nagłego przypływu weny, zrealizowanej zanim stwierdziłbym, że to jednak zły pomysł. Znajdziecie tu wszelkie wieści o Waszych ulubionych superbohaterach, zaczynając od informacji z Ameryki, przez donosy z naszego rodzimego podwórka, po informacje filmowo-serialowe oraz mikrorecenzje. Docelowo raz w miesiącu, ale to akurat zależy od Waszego zainteresowania pierwszym numerem, zatem bierzcie, czytajcie z tego wszyscy i dajcie znać, czy chcecie więcej.
Materiały promocyjne trzeciej kinowej adaptacji jednego z najbardziej campowatych seriali telewizyjnych wszech czasów nastawiły mnie na jedną z dwóch rzeczy. Z jednej strony spodziewałem się, że będzie to film nieudany do szpiku kości, jeden z przedstawicieli gatunku „tak złych, że aż dobrych”. Z drugiej, kilka rzeczy ze zwiastunów pokazywało, że to się może jednak udać – i to, bardzo, bardzo mocno, serwując nam naprawdę niesamowicie miodną mieszankę. Koniec końców rzeczywistość okazała się dużo bardziej szarawa i Power Rangers znaleźli się w rozkroku między jednym a drugim. Rozkrok zresztą nie dotyczy tylko jakości produkcji, ale też niezdecydowania w kwestii atmosfery i klimatu dzieła.
Wokół najnowszego superbohaterskiego serialu Netfliksa ostatnimi czasy sporo się działo w sieci. Recenzenci, którzy otrzymali szansę przedpremierowego obejrzenia pierwszych sześciu z trzynastu składających się na całość odcinków, nie zostawili na nich suchej nitki, często nazywając Iron Fista najgorszym ze wszystkich stworzonych dotąd przez amerykańską platformę produkcji opartych o komiksy Marvela. Dobrej prasy tytułowi nie zrobiły też reakcje Finna Jonesa, aktora wcielającego się w główną rolę, który próbował nieporadnie bronić serial chociażby wmawiając światu, że na zły odbiór przez krytyków wpłynęły wybory Donalda Trumpa na prezydenta USA.
Mnie na szczęście polityka Stanów Zjednoczonych aż tak bardzo nie interesuje, by wpływało to na wrażenia płynące z oglądania w telewizji facetów o świecących rękach bijących facetów bez świecących rąk. Nie mam też problemów z tym, że do zagrania w ekranizacji komiksu o "białasie" znającym kung-fu zatrudniono białego aktora, co także wymienia się wśród głównych powodów besztania Iron Fista. Mogę więc bez żadnych polityczno-światopoglądowych konotacji napisać: to faktycznie jest najsłabszy z netfliksowych seriali superbohaterskich.