Wielka Kolekcja Komiksów Marvela – Tomy 36 i 37. Niepojęta geneza - Czarny Wilk - 28 kwietnia 2015

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela – Tomy 36 i 37. Niepojęta geneza

Po dłuższej przerwie wracam do Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Tym razem na tapecie geneza Wolverine'a oraz pierwszy w całym cyklu album poświęcony Pierwszej Rodzinie Marvela, Fantastic Four.

Tom 36: Wolverine – Geneza

Biorąc pod uwagę zamiłowanie Marvela do eksploatowania swoich najbardziej chodliwych marek, aż ciężko uwierzyć, że na ujawnienie genezy Wolverine’a trzeba było czekać ponad 20 lat od debiutu tego bohatera. Wyszło mu to na dobre, bo tajemnicza przeszłość to jeden z filarów, na którym zbudowano jego sławę, ale nie da się ukryć, że w dzisiejszych czasach taki myk by nie przeszedł – superbohater, który popularnością zbliża się do poziomu top-tierów jak Spider-Man czy właśnie Wolverine zazwyczaj dostaje 4-5 równolegle wydawanych serii i po dwóch, trzech latach wiemy o jego przeszłości więcej, niż można chcieć.

Dlatego Geneza tym bardziej jest czymś wyjątkowym. Ujawnienie po tylu latach przeszłości tak popularnej postaci to przedsięwzięcie jedyne w swoim rodzaju, którego powtórzenia próżno czekać w najbliższej przyszłości. Presja wywierana na Paula Jenkinsa, scenarzystę, była olbrzymia. Trzeba przyznać, że zadaniu podołał – w dniu premiery komiks otrzymywał bardzo dobre recenzje, szybko obwołany został klasyką, a dziś, prawie piętnaście lat od jego debiutu, wciąż daje radę.

Kto miał nieszczęście oglądać X-Men Geneza: Wolverine, dla tego umiejscowienie akcji w XIX-wiecznej Kanadzie nie będzie dużym zaskoczeniem. Pierwsze kilka minut tego filmu zostało oparte właśnie na komiksowej Genezie, choć filmowcy pozwolili sobie oczywiście na dość znaczne odstępstwa. W każdym razie, akcja całego tomiku rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu lat. Poznajemy dzieciństwo Logana, wczesne lata jego dorosłości, pierwszą miłość, manifestację mocy, przyczyny amnezji oraz początki przebłysków dzikiej strony jego natury. Nie będę się wdawał w szczegóły fabularne, gdyż muszę przyznać, że Jenkins odwalił kawał naprawdę dobrej roboty umieszczając w historii sporo niejasności oraz zaskoczeń, których zdradzenie może zepsuć czytanie.  Sprytnie bawił się też mitologią postaci, osadzając w Genezie postacie bardzo podobne do X-Menów. Uważny czytelnik z łatwością dostrzeże, jak pewni bohaterowie charakterem i swoją rolą nawiązują do Jean Grey, Cyclopsa czy Sabretootha. Nawet jeśli ktoś za Wolverinem nie przepada, na przykład ze względu na to, co w ostatnich latach robił z nim Marvel (a robił z niego strasznego hipokrytę i zdrajcę), to historia przedstawiona w Origin powinna przypaść mu do gustu, broni się bowiem nie tylko jako origin story, ale też jako ciekawa opowieść przygodowa sama w sobie.

Rysunki Andy’ego Kuberta z kolorami nałożonymi przez Richarda Isanove to absolutne mistrzostwo. Poszczególne kadry wyglądają jak obrazy, pełne szczegółów i nasycenia. Z dotychczas recenzowanych tomów chyba tylko Marvels dorównuje temu tomikowi pod względem graficznym. Choćby tylko dla nich warto zapoznać się z tym tytułem. Zadbano też o satysfakcjonującą liczbę dodatków – oprócz standardowych artykułów o scenarzyście i rysowniku, dorzucono też co nieco o samym Loganie oraz galerię szkiców postaci razem z komentarzem rysownika.

Czy warto? Dla fanów Rosomaka pozycja obowiązkowa. Ale poziom historii i przede wszystkim rysunków sprawia, że nawet nieprzepadający za tym bohaterem powinni się skusić.


 Tom 37: Fantastyczna Czwórka – Niepojęte

Mam z tym albumem spory problem, przez który ciężko jest mi go obiektywnie ocenić. Problem ten nazywa się Jonathan Hickman. Scenarzysta, o którym szerzej rozpisywałem się niedawno przy okazji opisywania nadchodzących Secret Wars. Otóż Hickman był pierwszym skrybą, którego wizja Fantastycznej Czwórki naprawdę mi podeszła. Dwie bardzo silne cechy jego komiksów o Pierwszej Rodzinie Marvela to sposób pisania Valerii Richards, córki Reeda i Susan, oraz Doktora Doom. Ta pierwsza została przez Hickmana przemieniona w małego geniusza, mądrzejszego nawet od jej tatusia. Natomiast przy Doomie Jonathan kontynuował kierunek rozwoju tej postaci zapoczątkowany przez kilku innych scenarzystów. Nie jest to u niego typowy superprzestępca, ale egocentryczny, potężny i inteligentny władca, pod którego rządami jego kraj ma się naprawdę dobrze i który, jeśli akurat próbuje podbić świat, to tylko dlatego, że naprawdę wierzy w to, że pod jego wodzą byłoby to lepsze miejsce... i jest to punkt widzenia, z którym można się zgodzić. Konflikty z innymi superbohaterami zazwyczaj oparte są właśnie na odmiennym punkcie widzenia i metodach, nie zaś egoistycznych pobudkach. Coś jak Magneto i Profesor Xavier u X-Men. Hickman doskonale uchwycił ten aspekt Dooma, czyniąc z niego naprawdę ciekawą postać. Stworzył też wyjątkowo intrygujące relacje między Doktorem a Valerią, której jest on wujem. Natomiast opisywany tu album Niepojęte skupia się na tych dwóch postaciach, ale pochodzi on z czasów pre-Hickmanowych i nie da się ukryć, że tutejsze oblicze Victora von Dooma i Valerii oraz ich relacje są... znacznie mniej interesujące.

Valerię ciężko o to winić, gdyż jest tu jeszcze malutkim bobasem, ale Doom... cóż, Doom to zwykły przestępca owładnięty żądzą zemsty na Reedzie, który chwyta się naprawdę niskich trików, by zwyciężyć. Między innymi wykorzystuje właśnie Valerię jako narzędzie do osiągnięcia swoich celów. Głównym pomysłem na całą historię jest to, że Doom, po wielokrotnych porażkach na polu technologicznym, postanawia pokonać swojego największego przeciwnika na terytorium, którego ten nie zna – magii. Robi coś bardzo brzydkiego, co znacząco zwiększa jego magiczne zdolności i przystępuje do planu zniszczenia swego wroga. Idzie mu to do bólu standardowo – początkowo pokonuje Richardsa i całą Czwórkę, ale oczywiście popełnia standardowe błędy superzłoczyńcy, tym samym dając Mister Fantastickowi okazję na opanowanie kilku magicznych sztuczek i odkucia się. Nihil novi, scenariusz przerabiany po tysiąckroć, więc nawet jeśli ktoś nie ma takich problemów jak ja ze zdzierżeniem tego, co zrobiono Doomowi, to będzie daleki od zachwytów. Jedynie epilog całej historii podnosi nieco poziom – spokojny, stonowany numer skupiający się na leczeniu traumy, jakiej nabawił się jeden z bohaterów podczas starcia z Victorem stanowi miłą odskocznię od typowego do bólu superhero, jakim raczy nas reszta albumu.

Rysunki to solidny poziom średni. Nie rażą, nie przeszkadzają w lekturze, są czytelne, ale zdecydowanie nie jest to też album, który warto mieć dla jego oprawy artystycznej. Tomik jest za to bogaty w materiały dodatkowe – znajdziemy w nim okładkę alternatywną, krótki origin Valerii (jeśli myślicie, że małe bobo nie może mieć skomplikowanego originu, to Jon Snow z was i nic nie wiecie), duży artykuł o scenarzyście Marku Waidzie, równie duży o rysowniku Mike’u Wieringo, drzewo genealogiczne Fantastic Four, galeria alternatywnych wersji Pierwszej Rodziny Marvela, artykuł o Doomie. Postarali się.

Czy warto? Nie, jak ktoś dobrze zna język angielski, lepiej niech zainwestuje w przygody Fantastic Four pisane przez Jonathana Hickmana.


Poprzednie części cyklu:


WKKM: Tomy 34-35

WKKM: Tomy 32-33

WKKM: Tomy 28-31

WKKM: Tomy 26-27

WKKM: Tomy 24-25

WKKM: Tomy 22-23

WKKM: Tomy 20-21

WKKM: Tomy 18-19

WKKM: Tomy 16-17

WKKM: Tomy 14-15

WKKM: Tomy 12-13

WKKM: Tomy 10-11 plus wywiad z korektorem Kolekcji

WKKM: Tomy 8-9

WKKM: Tomy 6-7

WKKM: Tomy 1-5

Czarny Wilk
28 kwietnia 2015 - 15:35