Wojna domowa zdecydowanie wyróżnia się spośród trzech opisywanych dzisiaj komiksów. Jest to wydarzenie komiksowe, które wywróciło komiksowy krajobraz na całe lata. Czy znaczy to jednak, że stojącym w jego cieniu Thorem nie warto się zainteresować? A, no i są też następne Tajne Wojny.
Tom 38: Thor – Ostatni Wiking
Postacie drugoplanowe nie mają łatwego życia w świecie Marvela. Jeśli nie jesteś Spider-Manem, Thorem, Hulkiem, Iron Manem albo którymś z ich ikonicznych przeciwników, a na dodatek nie powstałeś w czasach tak zwanej Złotej Ery, najpewniej po występie w kilku komiksach czeka cię zapomnienie, z którego ewentualnie po kilku(nastu) latach ktoś cię wyciągnie na potrzeby jednej-dwóch historii. By później znowu zagrzebać w odmętach pamięci. Niestety, czasy już nie te i wypromowanie nowego bohatera jest wybitnie trudne. Stąd ze święcą szukać komiksów o herosach, którzy zadebiutowali, powiedzmy, w latach osiemdziesiątych i do dziś bardziej bądź mniej regularnie pojawiają się w komiksach. Wyjątki się jednak zdarzają, a jednym z nich jest Beta Ray Bill – kosmita, który obdarzony został mocami podobnymi do tych Thora. Postać ta, choć nie może równać się popularnością ze swym nordyckim przyjacielem, regularnie pojawia się w komiksach, od czasu do czasu otrzymując nawet swoją własną miniserię. Bill zadebiutował w roku 1983 na łamach komiksów o Thorze, które weszły w skład albumu Ostatni Wiking. Co ciekawe, mimo że jego historia zajmuje większość tego całkiem pokaźnego albumu, to nie on jest tytułowym wikingiem – tego poznamy w wieńczącej tomik dwuczęściowej opowieści.
Ostatni Wikingto album mocno oldschoolowy i niestety dość wyraźnie czuć to w sposobie, w jaki opowiada on historię – sztywnych, rozbudowanych dialogach i przeładowaniu dymkami narracyjnymi. Nie przepadam za taką formą prowadzenia komiksu i przez to czytało mi się go ciężko. Nieco pomaga wprawdzie fakt, że bohaterami są w większości Asowie (mieszkańcy Asgardu) i Bill, u których taki styl wypowiadania się aż tak bardzo nie razi, ale nie zmienia to faktu, że było ciężko. Na szczęście, w przeciwieństwie do chociażby Tajnych Wojen, sama historia trzyma się kupy, a zachowania bohaterów są sensowne i uniknięto wrażenia, że obserwuje się przepychanki sześciolatków obdarzonych nadludzkimi zdolnościami. Może oprócz zachowań kobiet, które dość mocno spłycono i co w dzisiejszych komiksach pewnie doprowadziłoby do bojkotu na skalę #gamergate, ale cóż, tak się kiedyś robiło komiksy. A że jestem szowinistyczną męską świnią, to aż tak mi to nie przeszkadzało.
Zawarte w albumie numery serii Mighty Thor są początkiem wieloletniej przygody scenarzysty Walta Simonsona z nordyckimi bogami i już od tych pierwszych zeszytów widać, że miał on sporo ciekawych pomysłów na pisaną przez siebie postać. Wprawdzie nie wszystkie wątki doczekują się tutaj rozwiązania, ale większość zostaje zgrabnie zamknięta i nie ma się poczucia, że otrzymało się tylko mały, niepełny wycinek czegoś większego. Poczucia, jakie towarzyszyło chociażby poprzedniemu wydanemu w ramach kolekcji tomiku o Thorze. Simonson dość znaczącą zmienia status quo głównego bohatera, wprowadza zupełnie nową postać, wspomnianego wcześniej Beta Ray Billa, opowiada historię tytułowego ostatniego wikinga i jeszcze znajduje czas na wciśnięcie między to wszystko dwóch monumentalnych starć z wielkim, godzillowatym smokiem. Także na nudę narzekać raczej nie można. Szkoda tylko jednego – w materiałach dodatkowych kilkukrotnie pojawia się informacja o tym, że jedną z ważniejszych historii w runie Simonsona była opowieść o tym, jak Thor został zamieniony… w żabę. I tego tutaj nie ma. A smaka narobili.
Simonson nie tylko stworzył scenariusz, ale również zilustrował stworzone przez siebie komiksy. W ramach tomiku otrzymujemy nowsze wydanie, z nałożonymi cyfrowo kolorami. Nie jestem w stanie porównać ich z oryginałem, ale trzeba przyznać, że same w sobie prezentują się całkiem nieźle. Nie jest to poziom najlepszych dzisiejszych rysowników, ale też jest kilka klas lepiej od tych najgorszych. W ramach dodatków do albumu – trzy strony artykułu o scenarzyście, jedna okładka alternatywna i dwie strony szkiców innych mieszkańców Asgardu.
Czy warto? Komiks razi nieco archaicznym stylem, ale czyta się go mimo to nieźle. Jeśliś fan Thora, to warto.
Tom 39: Wojna domowa
Civil War to dla mnie przede wszystkim sentyment. Właśnie w trakcie trwania tego olbrzymiego, rozciągniętego na około setkę(!) numerów różnych komiksów wydarzenia zacząłem ponownie odkrywać swoją fascynację Marvelowymi komiksami. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie mogłem trafić na lepszy moment na zderzenie się z współczesnymi komiksami superbohaterskimi – był to jeden z najciekawszych koncepcyjnie crossoverów ostatnich lat, który na dodatek na bardzo długi czas wywrócił całe marvelowe uniwersum do góry nogami. Od tego czasu chyba tylko Secret Invasion wniosło równie wiele istotnych zmian do statusu quo herosów Domu Pomysłów.
Pomysł na całe wydarzenie jest naprawdę interesujący. Otóż pod wpływem nacisków opinii publicznej rząd Stanów Zjednoczonych postanawia wprowadzić Akt Rejestracji Superbohaterów. Dokument ów nakazuje wszystkim osobnikom obdarzonym nadnaturalnymi zdolnościami ujawnienie rządowi swojej tożsamości, danie się skatalogować i przejście kursu kontroli nad zdolnościami. Niektórzy bohaterowie popierają ten pomysł, inni otwarcie go krytykują. Tarcia się nasilają i w końcu doprowadzają do wybuchu wojny domowej. Twarzą zwolenników aktu zostaje Iron Man, natomiast na czele przeciwników pomysłu staje Kapitan Ameryka. W zasadzie każdy zamieszkujący Stany bohater zostaje zmuszony do wybrania strony, dochodzi do zdrad, rozpadów drużyn, bratobójczych walk a nawet śmierci.
W ramach tomiku otrzymujemy całą, wydaną pierwotnie w formie siedmiu zeszytów miniserię napisaną przez Marka Millara (Ultimates, Kick-Ass, Superman: Red Son)i narysowaną przez Steve’a McNivena. Millar najpierw pokazuje nam, jak grupa młodych, nieodpowiedzialnych superbohaterów doprowadza do tragedii, która wstrząsa opinią publiczną. Dalej widzimy rosnącą niechęć społeczeństwa do nadludzi i dysonans opinii między różnymi ich przedstawicielami. W końcu ustawa zostaje wprowadzona i część herosów odmawiająca poddania się rządowi schodzi do podziemia, podczas gdy pozostali ścigają ich jak przestępców. Rozpoczyna się wojna. Mimo, że główna miniseria to zaledwie mała część wszystkich komiksów wchodzących w skład eventu, brak pozostałych w większości przypadków nie doskwiera. Znalazło się tu miejsce na przedstawienie racji obu stron i motywacji licznych bohaterów. Millar unika też faworyzowania jednej ze stron kosztem drugiej, nie ma tu wyraźnego wskazania, kto ma rację – coś, co nie udało się w komiksach pobocznych, gdzie znakomita większość przedstawiała Iron Mana jako złoczyńcę. Jedynie wątek Spider-Mana cierpi na pewne niedopowiedzenia i zmusza czytelnika do doczytania jego własnej serii, by w pełni zrozumieć motywacje Petera Parkera. Brakuje mi też włączenia w historię zeszytu Captain America V5 #25, stanowiącego właściwy, wstrząsający epilog do całej opowieści. Są to jednak wady niezmieniające faktu, że Civil War samo w sobie czyta się świetnie, wybrane sceny zapadają na długo w pamięć, postacie zostały przedstawione interesująco, stawki są wysokie, a reperkusje tego komiksu na długie lata ukształtowały cały Marvelowy krajobraz.
Rysunki Steve’a McNivena zdecydowanie przypadły mi do gustu. Starcia są monumentalne, emocje na twarzach postaci wyraźne, tła zaś pełne szczegółów. Dodatki do albumu to artykuł opisujący, w jaki sposób powstał pomysł na event, dwie strony o rysowniku i spora galeria okładek alternatywnych.
Czy warto? Zdecydowanie.
Tom 40: Superbohaterowie Marvela – Tajne Wojny, Część I
Ten komiks jest równie zły co poprzednia część. Tak zły, że szkoda mi czasu na pełnoprawną recenzję. Ale ma fajne dodatki: archiwalną reklamę powiązanych z crossoverem zabawek, artykuł opisujący reperkusje wydarzenia, sylwetkę rysownika, archiwalny artykuł o Secret Wars z magazynu Marvel Age #12 oraz tekst o zabawkach.
Czy warto? NIE!
Poprzednie części cyklu:
WKKM: Tomy 10-11 plus wywiad z korektorem Kolekcji